Rainie milczała. Podobnie jak Quincy nie wierzyła, że Glenda nadal
żyje. Quincy odetchnął głęboko i sięgnął po telefon akurat w chwili, kiedy ten zadzwonił. Powoli podniósł słuchawkę, zastanawiając się nad tym, kto to może być, ale od razu usłyszał szyderczy głos rozmówcy. - Zabiłam agenta specjalnego Montgomery'ego - rzuciła Glenda Rod¬ man. - Glenda? Och, dzięki Bogu! - Pokrył czymś słuchawkę. Chyba ostatnim razem, kiedy tu był. Myślał, że to mnie załatwi. Głupi sukinsyn. Powinien był uważniej przeczytać moje dane osobowe. Mój ojciec był gliną i wierzył, że trzeba umieć strzelać z obu rąk. W czasie walki nigdy nie wiadomo, która ręka będzie wolna. - Nic ci nie jest? - Umiejętności strzeleckie Alberta dorównywały pozostałym jego umiejętnościom - rzuciła oschle. - Moją prawą dłonią powinien natychmiast zająć się lekarz. Poza tym wszystko gra. - A agent specjalny Montgomery? - Strzelałam, żeby zabić. - Glenda... - Obezwładniłam go strzałami w kolano i w prawą dłoń. Wiem, że domagasz się wyjaśnień. Ale on mówi, że będzie gadał tylko z tobą. Twierdzi, że wie, gdzie jest twój ojciec. Musisz natychmiast wrócić. Przynajmniej zanim zmienię zdanie i znów zacznę strzelać. - Glenda... - podjął kolejną próbę. - Drobiazg - odparła i odłożyła słuchawkę. 225 34 Portland, Oregoni Quincy szybko wrzucił ubrania do torby. Rainie była w salonie i rozma¬ wiała z szeryfem Vince'em Amitym. Kimberly przyglądała się ojcu z progu, skulona, jakby przygotowana na cios. Kiedy ich nie było, miała przygodę z obsługą. Jakiś przepracowany boj hotelowy przestawił cyfry w numerze pokoju i dostarczył niespodziankę z okazji urodzin do jej pokoju. Facet liczył na duży napiwek, a tymczasem jakaś baba, na szczęście nieznajoma, nawrzeszczała na niego przez drzwi. Kiedy wrócił Quincy, kierownik wszystko mu wyjaśnił. Quincy opowiedział to Kimberly, a ona uśmiechnęła się, usiłując doszukać się w tamtej sytuacji chociaż odrobiny humoru. Ale Quincy widział, że córka nadal była roztrzęsiona. Wiadomość o Glendzie dodatkowo podziałała jej na nerwy. - Więc z agentką Rodman wszystko w porządku? - trzeci raz spytała Kimberly. Mówiła dziwnym tonem, który Quincy pamiętał sprzed dwóch dni. Nie mogło tego zmienić nic, co powiedział w ciągu ostatnich dziesięciu minut. - Agentka specjalna Rodman jest osobą bardzo sprawną- odparł Quincy, zbierając skarpetki. - Poważnie traktowała treningi i kiedy nadeszła ta chwila, przydało się to, czego się wcześniej nauczyła. Nie tylko stawiła czoło zagrożeniu, ale unieszkodliwiła Montgomery'ego dwoma celnymi strzałami. - Musi bardzo celnie strzelać. - O ile pamiętam, zdobyła parę medali. - Ja też dobrze strzelam - rzekła Kimberly. - Ćwiczę trzy razy w tygodniu. Quincy uniósł głowę i popatrzył córce w oczy. - Nic ci się nie stanie - powiedział stanowczo. - Rainie zostanie tu z tobą, a poza tym jesteś sprawną młodą damą. Będziesz bezpieczna. Kimberly spuściła wzrok. Przygryzła dolną wargę. Quincy nie wiedział,