Wstała i wygładziła spódnicę.
- Nie dziękuj mi jeszcze, kuzynie Lucienie. Najpierw musisz skłonić Roberta, żeby mi się oświadczył. - Zrobię to z pewnością. 17 - I jeszcze zegarek - dodała Alexandra. Wyraźnie zmęczony Thompkinson skinął głową. - Natychmiast, panno Gallant. Wcale mu nie współczuła, choć zapewne był tylko bezwolnym narzędziem lorda Kilcairna. Lucien gdzieś zniknął, ale mogła dręczyć jego służących. - Dziękuję. Zanim wrócisz, skończę korespondencję. - Tak, panno Gallant. Kiedy szczęknęła zasuwa, Alexandra oparła się o pusty stojak na wina i uśmiechnęła do siebie. Chcąc nie chcąc, musiała przyznać, że sytuacja staje się coraz zabawniejsza. Jeszcze nigdy nie spełniano jej zachcianek na jedno skinienie. - O co teraz poprosimy, Szekspirze? Leżący pod toaletką pies leniwie uniósł głowę i zaraz wrócił do drzemki. Wydawał się całkowicie zadowolony z pobytu w piwnicy, odkąd Thompkinson przyniósł mu dużą, smakowitą kość. Niczego więcej nie potrzebował do szczęścia. Właśnie adresowała kopertę, gdy lokaj ostrożnie zajrzał do środka. Najwyraźniej obawiał się pułapki. Upewniwszy się, że wszystko w porządku, szerzej otworzył drzwi i wpuścił Binghama, który niósł ścienny zegar z pokoju stołowego. - Ten wystarczy, panno Gallant? - Tak, dziękuję. - Podeszła i wręczyła mu list. - Proszę zadbać, żeby wysłano go natychmiast. Lokajowi zadrgał mięsień na twarzy. Biedak najwyraźniej nabawił się tiku w ciągu kilku ostatnich godzin. - Lord Kilcairn uprzedził, że nic nie może opuścić domu, póki on tego nie zobaczy. - Rozumiem - powiedziała spokojnie. List i tak był przeznaczony bardziej dla Luciena niż dla Emmy Grenville. Po wyjściu służących zaczęła spacerować w tę i z powrotem po piwnicy, myśląc usilnie, czego jeszcze zażądać. W końcu ktoś zostawi drzwi otwarte. W pewnym momencie jej wzrok padł na okno. Znajdowało się pod samym sufitem, było bardzo małe i ocienione od zewnątrz przez winorośl, tak że do środka wpadało niewiele światła. Nasłuchiwała przez chwilę, po czym zaniosła krzesło pod ścianę i stanęła na nim, ale sięgnęła tylko dolnej framugi. Obmacawszy stare drewno, stwierdziła, że dałoby się je wypchnąć. Zeszła na podłogę i rozejrzała się za jakimś narzędziem. Niestety Lucien usunął wszelkie przedmioty, które mogłyby jej pomóc w ucieczce. Po latach poświęconych na zdobycie niezależności wiedziała jednak, że nie wolno jej się poddać. Podeszła do kufra. Pod ubraniami i butami znalazła ozdobną spinkę do włosów, kiedyś należącą do matki. Miała kształt kwiatu z bardzo ostrymi łodyżkami. Lucien opadł na ławkę obok Francisa Henninga. - Mogę? - zapytał, wskazując na jego rapier. - Tak, oczywiście, Kilcairn. Weź również maskę. - Nie jest mi potrzebna. - Takie są zasady, Kilcairn. Nie chcę, żeby ci wyłupano oko. - To ja jestem od wyłupywania - odparł z roztargnieniem, czekając, aż Robert Ellis zakończy walkę z monsieur Fancheau, właścicielem obiektu i doskonałym trenerem. W końcu lord Belton wygrał pojedynek i oddychając ciężko, zdjął maskę. Na widok przyjaciela zesztywniał. - Kilcairn. - Chcesz powalczyć? - zapytał Lucien. - Nie. - Pozwolę ci wygrać. Wicehrabia przeciął powietrze rapierem.